środa, 14 sierpnia 2019

594. Chłopięce zabawy

(580)

Upiory najczęściej przychodzą nocą

Znad Odry wracaliśmy okrężną drogą. Piaszczysta ścieżka wiła się półkolem między polami. Daleko przed nami, w rozpalonym powietrzu, drżały dachy ledwo widocznych domów, gdzieś z lewej strony warczał kombajn. Kilka osób pracowało daleko w polu. Ich sylwetki przypominały biegające mrówki. Zbierano zżętą słomę, wiązano ją w snopy i układano w stogi.
Dochodziła połowa sierpnia. Z nieba lał się żar. Przystanęliśmy na rozstaju dróg, tuż przy drewnianej kapliczce. Marcin Gawęcki, nasz najlepszy kumpel, oparł rower o pień drzewa i przyłożył rękę do czoła. Dostrzegł coś na końcu dróżki ginącej w borze i uporczywie się temu przypatrywał. Miał na sobie jedynie dżinsowe spodenki, nierówno przycięte i wystrzępione tuż nad kolanami. Staszek położył rower na wysuszonej trawie, usiadł obok niego i wyciągnął z chlebaka butelkę wody. Pił chciwie. Następnie dał wodę Marcinowi, a ten podał mi. "Jedźmy już stąd", westchnął Marcin i chwycił za kierownicę. "Odpocznijmy tu chwilę. Rozpływam się", stęknął Stachu i wyłożył się w cieniu brzóz. "Nie lubię tego miejsca... Jest przeklęte", Marcin zerknął trwożnie na kapliczkę, a potem rozejrzał się dokoła. "Przeklęte?", zainteresowałem się. Stachu podparł się na łokciach i, mrużąc oczy, przyglądał się pracującym ludziom na odległym polu.
Marcin zwrócił się w naszą stronę, wsparł ręce na biodrach i lekko kiwnął głową. "Babcia opowiadała mi o tym miejscu", zaczął mówić z przejęciem. "Jest nawiedzone. Wiele osób ze wsi widziało tu upiora w czarnym kapeluszu. Wyłazi nocą spod ziemi i przychodzi do wsi. Stuka w okna i pije krew krów w oborach. Te krowy potem zdychają".
Patrzył na nas z nieokreśloną miną. "Nie znacie tej historii?", spytał z niedowierzaniem. "To chodzi o tego księdza, co to powiesił się na belce w dzwonnicy?", zapytał Stachu, marszcząc czoło. "Dziadek kiedyś o tym opowiadał", wtrąciłem się. "Mówił mi, że dawno temu zginęła mu jałówka, że przepadła jak kamień w wodzie. Nikt dokładnie nie wiedział, co się z nią wtedy stało", ponownie sięgnąłem po butelkę wody. "Tak! Dokładnie!", Marcin uniósł nieco głos i rozłożył ręce. "Ponoć pochowano go tutaj, gdzieś między tymi brzozami, a po kilku dniach, po tym jak go tu pochowano, ludzie, którzy wracali z lasu, znaleźli rozkopany grób i ślady butów na drodze. Tak jakby ktoś szedł stąd do wsi...", chłopak wskazał ręką w stronę dalekich zabudowań. "To dlatego zbudowano tu kapliczkę?", spojrzałem na wysoki pień brzozy. "Która i tak nie chroni wsi przed upiorami", Stachu uśmiechnął się i wsiadł na rower.
Zatrzymaliśmy się przy bramce naszego podwórka. Ciszę letniego popołudnia przeciął daleki pomruk zbliżającej się burzy. Niebo nad odległą ścianą boru rozjaśniła błyskawica. Marcin uniósł nieco do góry przednie koło kolarzówki i spiął się. "To na razie, chłopaki! Do jutra!", zawołał przez ramię i odjechał w kierunku starego młyna.
Schowaliśmy rowery w szopce i weszliśmy do domu. Zauważyłem, że babcia ma gościa. Ktoś siedział z nią przy kuchennym stole. Nie mogłem go rozpoznać, gdyż do wejścia zwrócony był plecami. Był to jakiś chłopak, chyba któryś z naszych kolegów ze szkoły. "Kto to?", szepnął Staszek. Wzruszyłem ramionami. Weszliśmy do kuchni. Babcia zerknęła na nas smutną miną, a gość zwrócił się w naszą stronę. W tym momencie huknęło gdzieś za domem. Burza dotarła do wsi. Stachu spojrzał na mnie, a ja na niego. Skamienieliśmy.
           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz