(464)
Kogut
Staszek uwielbiał pomagać dziadkowi w pracach gospodarskich.
Jego rodzice kupili niewielki dom za zakolem rzeki, lecz nie uprawiali ziemi i nie trzymali żadnych hodowlanych zwierząt. Na ich podwórku, koło studni, tuż przy wejściu do sadu, stała duża huśtawka na metalowym stelażu, a koło niej błyszczał w słońcu blat okrągłego stołu. Pamiętam, że często siadywały tam nasze mamy, rozmawiały, paliły papierosy i piły herbatę.
Stasio wiele razy prosił rodziców o zakup psa lub kota. Odmawiali, tłumacząc, że przy zwierzętach jest dużo obowiązków i trzeba je pilnować, karmić, szczepić, a one i tak zazwyczaj uciekają lub giną bezpowrotnie. Spuszczał wtedy głowę i rył butem bruzdę w piasku, a gdy nie umiał powstrzymać łez, odwracał się i przybiegał do nas. Chyba na naszym podwórku czuł się szczęśliwy.
Potrafił pół dnia uganiać się za dziadkiem. Nosił wraz z nim wiadra karmy dla świń, wkładał krowom siano do przegród, sypał ziarno do żłobów, wrzucał buraki do rozdrabniarki. Wbiegał czasami do kuchni i, rozpromieniony, wypijał szklankę mleka i uciekał z powrotem na pole, gdyż wiedział, że dziadek będzie wyprowadzał konia ze stajni.
Dla mnie to wszystko było całkiem normalne. Pomimo tego że urodziłem się w wielkim mieście, całe swoje życie spędzałem na wsi. Często obserwowałem Staszka, jak radośnie wspinał się przy pomocy dziadka na grzbiet konia i paradował na nim niby Napoleon lub gdy, trzymając w ręku kij z czerwoną wstążką "oprowadzał" stadko kur po podwórzu i po ogrodzie. Babcia dawała mu czasem suchy chleb, a on rzucał okruszyny kurom i te posłusznie biegały za nim dokoła domu. Znał je wszystkie i zawsze odgadywał, której brakowało.
Pewnej niedzieli Staszek przybiegł do nas z samego rana. Szykowaliśmy się wtedy do kościoła.
- Babciu, a masz trochę chleba? - Zawołał z sieni.
- Dziadek już dał kurom jeść - odparła babcia.
- Ale to na później będzie - nalegał Staszek.
- Sprawdź w komórce. Ale nie dawaj im zbyt dużo - próbowała go upomnieć.
- Dobrze, babciu - odparł, wchodząc do komórki.
Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk Staszka. Babcia szybkim krokiem udała się w stronę ciemnego pomieszczenia. Pobiegłem za nią. Z małego pokoju wyszła moja mama. Weszliśmy do komórki. Staszek zanosił się płaczem. Stał nad blaszaną miednicą, z której wystawały żółte kogucie nogi. Bezgłowy ptak leżał na piersi z szeroko rozłożonymi skrzydłami.
- To był mój kogut... - wyjąkał Staś.
Ukucnął nad martwym ptakiem i zaczął go głaskać.
- Chodź, Stasiu - babcia próbowała go wziąć za rękę.
- To był mój kogut - powtórzył.
- Kurki hoduje się właśnie po to, by... - babcia próbowała go odciągnąć od miednicy.
- Nie! - Krzyknął i wyrwał rękę.
- Chodź, Stasiulku, pójdziemy do kościółka, a potem kupimy watę na patyku - uklękła przy nim moja mama.
- Nie! - Krzyknął ponownie, wyrwał się i wybiegł z komórki.
Stasio obraził się na wszystkich i przez kilka dni nie przychodził do babcinego domu. Tego samego dnia, późnym popołudniem odwiedziła nas jego mama. Powiedziała, że syn zaprzysiągł jej, iż nigdy więcej w swoim życiu nie będzie jadł niedzielnych obiadów.
(...)
Tagi
Anglia
(30)
Antropologia
(296)
Brazylia
(123)
Dzieciństwo
(9)
Dziwne przypadki Katty
(166)
Elbi
(77)
Emigracja
(156)
Fantasmagorie
(46)
Filmy i seriale
(32)
Fotki
(74)
Inne inności
(170)
Inne Lemury
(26)
Katta Supervisor
(7)
Książki
(44)
Lemur Błękitnooki
(187)
Lemur Brązowooki
(47)
Lemur Jasnowłosy
(4)
Lemur Zmartwychwstały
(3)
Markiza
(46)
Odkrycia Lemura
(18)
Okolice Lemurii Małej
(9)
Opowieść na faktach
(3)
Podróże
(82)
Powszechność
(58)
PPirx
(8)
Praca
(90)
Real Katty
(55)
Rozterki Katty
(54)
Sny Katty
(42)
Tęsknota
(71)
Uczucia
(128)
Wrażenia
(275)
Zabytkowe Miasto
(30)
Życiowa filozofia Katty
(49)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz