Czuję ulgę, że to koniec. Popijam wino i zerkam w telewizor. Przede mną cztery dni wolnego, a z samego rana w piątek wyjeżdżam do Polski. Czeka mnie pakowanie, sprzątanie domu, trzeba mi też odwiedzić jednych znajomych, których widziałem dawno temu, a znowuż inni wyciągają mnie na piwo i pogaduchy jeszcze przed wyjazdem. Trzeba mi kupić upominki, gdyż w dzień św. Mikołaja będę w domu. Jak na razie to koniec przygody z emigracją.
Emigracja zmieniła mnie bardzo. I na lepsze i na gorsze. Na pewno stałem się bardziej wytrwały i stanowczy, mój język stał się cięty, potrafię tak komuś odpyskować i nawtykać inwektyw przy innych, że delikwent odchodzi czerwony jak burak. Kompletnie się nie przejmuję tym, że ktoś się może obrazić lub rozpłakać. Nie przebieram w słowach, nie ufam, a cynizm stał się poniekąd moją tarczą. Nauczyłem się tu palić i kląć jak szewc. Ze stron negatywnych to ucierpiał mój język ojczysty, co widać zresztą po ubóstwie słownictwa blogowego. Zapomniałem wielu słów i terminów, rzadko używam ulubionej frazeologii, gdyż jest ona nieprzetłumaczalna, a krajowcy i tubylcy nie rozumieją kontekstu lub jej znaczenia. I fakt najbardziej istotny - utraciłem kontakt z większością moich polskich znajomych. A to boli najbardziej.
Czy nadal uważasz, że wracasz na ziemię obiecaną? Emigracja stąd nadal trwa, a to świadczy nie najlepiej o państwie.
OdpowiedzUsuńDługo byłeś w Brazylii?
OdpowiedzUsuń