czwartek, 15 marca 2012

Sen 8. Metafizycznie

Rolety zasunięte, w pokoju półmrok, łóżko rozgrzebane, na fotelach walają się rozrzucone ciuchy. Od wczoraj siedzę na tapczanie i pogrążam się w głębokiej metafizyce sensu, potrzeby, bytu, małostkowości, mglistości, beznadziejności, bylejakości, nicnieznaczoności swojej marnej osoby i tego, co sobą reprezentuję - czyli niczego. Próbuję zrozumieć, zaakceptować, wytłumaczyć niewytłumaczalne. Nie ma rozwiązania, nie ma logiki w tym wszystkim!
Wysunąłem swą łapkę jako przymierze, dałem sygnał, zrobiłem pierwszy krok, okazałem wyrozumiałość i gotowość. Bez słowa zostałem odtrącony, przekreślony. Tak po prostu. Słońce zaszło za horyzont i już nigdy nie wzeszło. Zrozumiałem dziś, że tak naprawdę zostanę sam. Do końca.
Nadzieja mnie zgubiła, oszukała i wychłostała rózgą po plecach.
- Będziesz cierpiał, boś zbyt dobry dla innych - powiedział kiedyś Przyjaciel.
Słowa jego sprawdziły się co do joty.
Tak więc ktoś musi cierpieć, by ktoś inny mógł być szczęśliwy.

5 komentarzy:

  1. Nie zgadzam się z ostatnim zdaniem. To nonsens, że szczęście musi być okupione cierpieniem drugiego człowieka.
    Natomiast prawdziwe może być spostrzeżenie Przyjaciela. Dobroć wielu ludzi myli ze słabością, tę zaś z kolei traktuje jako zachętę do pożywienia się czyimś kosztem...
    To nie Twoja osoba jest marna i nic nie reprezentująca, tylko najwyraźniej trafiłeś na kogoś, kto na Ciebie nie zasługiwał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jesteś sam. Beznadzieja ogarnia i mnie. Jebie się uczuciowo i na uczelni. Gorycz, gorycz, gorycz.trzymaj się Zwierzu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pyszczek do góry! Ogon również! Poprawi się. Musi!

    OdpowiedzUsuń
  4. będzie lepiej, trzeba wierzyć

    OdpowiedzUsuń
  5. Ogon do góry
    choć w głowie chmury

    OdpowiedzUsuń