Wysunąłem swą łapkę jako przymierze, dałem sygnał, zrobiłem pierwszy krok, okazałem wyrozumiałość i gotowość. Bez słowa zostałem odtrącony, przekreślony. Tak po prostu. Słońce zaszło za horyzont i już nigdy nie wzeszło. Zrozumiałem dziś, że tak naprawdę zostanę sam. Do końca.
Nadzieja mnie zgubiła, oszukała i wychłostała rózgą po plecach.
- Będziesz cierpiał, boś zbyt dobry dla innych - powiedział kiedyś Przyjaciel.
Słowa jego sprawdziły się co do joty.
Tak więc ktoś musi cierpieć, by ktoś inny mógł być szczęśliwy.
Nie zgadzam się z ostatnim zdaniem. To nonsens, że szczęście musi być okupione cierpieniem drugiego człowieka.
OdpowiedzUsuńNatomiast prawdziwe może być spostrzeżenie Przyjaciela. Dobroć wielu ludzi myli ze słabością, tę zaś z kolei traktuje jako zachętę do pożywienia się czyimś kosztem...
To nie Twoja osoba jest marna i nic nie reprezentująca, tylko najwyraźniej trafiłeś na kogoś, kto na Ciebie nie zasługiwał.
Nie jesteś sam. Beznadzieja ogarnia i mnie. Jebie się uczuciowo i na uczelni. Gorycz, gorycz, gorycz.trzymaj się Zwierzu.
OdpowiedzUsuńPyszczek do góry! Ogon również! Poprawi się. Musi!
OdpowiedzUsuńbędzie lepiej, trzeba wierzyć
OdpowiedzUsuńOgon do góry
OdpowiedzUsuńchoć w głowie chmury