Przekręciłem głowę w lewą stronę i tam, gdzie zawsze stała jasna komoda z sześcioma szufladami, leżał kanciasty granitowy głaz. Spadające krople deszczu rozbijały się o jego ostre krawędzie i spływały w dół, żłobiąc nierówne bruzdy. Rozpadało się na dobre. Nie mogąc się podnieść, siłowałem się z niewidzialnymi więzami przytrzymującymi mnie na łóżku. Zrezygnowany przestałem się miotać i zacząłem łykać powietrze łapczywymi chaustami, wyginając przy tym ciało w giętki pałąk.
W pewnym momencie przy kamieniu pojawiła się postać w ciemnym ubraniu i założyła na piersiach ręce. Naciągnięty na głowę głęboki kaptur uniemożliwiał rozpoznanie przybysza. Opierał się o głaz i nie wykonywał żadnych ruchów. Wyglądało na to, że przygląda się czemuś lub żarliwie modli. Rozsunął po chwili zamek bluzy i odrzucił kaptur, ukazując oblicze. W mig rozpoznałem jego rysy - szczupła, pociągła twarz, prosty nos, małe, wąskie usta, duże niebieskie oczy, ciemnobrązowe brwi i gładkie czoło. To był Lemur Błękitnooki. Zrobił krok do przodu i spojrzał prosto w moje oczy.
- Zupełnie ciebie nie rozumiem - odezwał się po chwili, a jego usta wykrzywiły się w kwaśnym, ironicznym półuśmieszku, a twarz nabrała spantagruelizowanych kształtów, napęczniała i pokryła się fioletowymi żyłkami niby u tygodniowego topielca. Oczy zapadły mu się do wnętrza czaszki, a z miejsca nosa zionęła czarna dziura.
- Zupełnie ciebie nie rozumiem - powtórzył czerstwymi nieruchomymi ustami i odwrócił się tyłem, spuszczając głowę. Wyglądało, jakby płakał.
- Odejdź... Zapomnij... - Wykrztusił błagalnym tonem.
Pięknie! Masz talent Chłopaku
OdpowiedzUsuń