wtorek, 6 marca 2012

Sen 7. W moim pokoju

Z ogromnym wysiłkiem otworzyłem oczy. Ciężkie powieki uwolniły przemęczone źrenice, które natychmiast zderzyły się z gęstym, przyciemnionym światłem piwnicznej wilgoci i wywołały serię łez, spłukujących z powierzchni delikatnych oczu niepewność czasoprzestrzeni. Skisłe opary męczącego dnia powędrowały pod sufit i skumulowały się w ciemne gradowe chmury. Powietrze wirowało, kłębiło się tumanami, tętniło nade mną niczym napęczniała aorta wyrzucająca z siebie w równomiernych odstępach czasu siklawę jasnoczerwonej krwi.
Przekręciłem głowę w lewą stronę i tam, gdzie zawsze stała jasna komoda z sześcioma szufladami, leżał kanciasty granitowy głaz. Spadające krople deszczu rozbijały się o jego ostre krawędzie i spływały w dół, żłobiąc nierówne bruzdy. Rozpadało się na dobre. Nie mogąc się podnieść, siłowałem się z niewidzialnymi więzami przytrzymującymi mnie na łóżku. Zrezygnowany przestałem się miotać i zacząłem łykać powietrze łapczywymi chaustami, wyginając przy tym ciało w giętki pałąk.
W pewnym momencie przy kamieniu pojawiła się postać w ciemnym ubraniu i założyła na piersiach ręce. Naciągnięty na głowę głęboki kaptur uniemożliwiał rozpoznanie przybysza. Opierał się o głaz i nie wykonywał żadnych ruchów. Wyglądało na to, że przygląda się czemuś lub żarliwie modli. Rozsunął po chwili zamek bluzy i odrzucił kaptur, ukazując oblicze. W mig rozpoznałem jego rysy - szczupła, pociągła twarz, prosty nos, małe, wąskie usta, duże niebieskie oczy, ciemnobrązowe brwi i gładkie czoło. To był Lemur Błękitnooki. Zrobił krok do przodu i spojrzał prosto w moje oczy. 
- Zupełnie ciebie nie rozumiem - odezwał się po chwili, a jego usta wykrzywiły się w kwaśnym, ironicznym półuśmieszku, a twarz nabrała spantagruelizowanych kształtów, napęczniała i pokryła się fioletowymi żyłkami niby u tygodniowego topielca. Oczy zapadły mu się do wnętrza czaszki, a z miejsca nosa zionęła czarna dziura. 
- Zupełnie ciebie nie rozumiem - powtórzył czerstwymi nieruchomymi ustami i odwrócił się tyłem, spuszczając głowę. Wyglądało, jakby płakał.
- Odejdź... Zapomnij... - Wykrztusił błagalnym tonem. 
- Ja też nie rozumiem - wyszeptałem i pozwoliłem, by wzbierająca woda bez przeszkód wdzierała się w potarganą i zranioną duszę. 

1 komentarz: