wtorek, 24 kwietnia 2012

Sen 11. Spojrzenie, które nie istnieje

Pośród miniętych owego dnia 7.500 tys. twarzy nie dostrzegłem tej jedynej. Liczyłem wszystkich ludzi - uśmiechniętych, smutnych, zamyślonych, roztargnionych, obojętnych, przemęczonych, ironicznych i złośliwych. Jedni szli wolnym krokiem, inni spacerowali, rzucając spoglądnięciami skrytymi na wszystkie strony, jeszcze inni się spieszyli lub biegli z rozchłestanymi koszulami, rozpiętymi kurtkami lub powiewającymi apaszkami. Zaglądałem pod opuszczone powieki, za okulary, podnosiłem czapki, odgarniałem włosy z czół i szukałem tego jedynego spojrzenia, znajomych rzęs i tęczówek. Nie znalazłem...
Prosiłem o litość, o wyrozumiałość, o szansę, o nadzieję. Bezskutecznie. 
Wszyscy obcy mi ludzie nagle się zatrzymali, otoczyli kręgiem i zimnymi oczyma mierzyli od stóp do głów. Zapadła cisza, ptaki opuściły niebo, wiatr przestał dmuchać, słońce skryło się za chmurą. Podnieśli jak na rozkaz dłonie i palcami pokazali drogę wiodącą za miasto. Rozstąpili się właśnie z tej strony i utworzyli niby korytarz, którym skierowałem się we wskazanym kierunku. Opuściłem miasto z wiecznym zakazem powrotu.  

1 komentarz: