Z tłukącym się sercem i ściśniętym gardłem zacząłem rozmowę.
- Nie rozumiem ostatnich twoich smsów i tego wszystkiego, co się ostatnio dzieje.
Spojrzał na mnie i znów wbił wzrok w dywan. Nadal milczał.
- Powiedz coś, bo już sam niczego nie wiem, nie wiem, co się dzieje, nie wiem, co mam zrobić...
Podniósł wzrok i dłużej zatrzymał go na mnie.
- Nie pasujemy do siebie... - Odezwał się po chwili.
- A co z tym, co było między nami? Wtedy pasowaliśmy? Teraz już nie?
Nie odpowiedział. Spojrzał w okno, jakby chciał przez nie uciec.
- Chciałem, byś był. Po prostu, byś był.
- Co teraz będzie? - Zapytałem po chwili.
- To koniec. Odchodzę - wydusił z siebie po chwili.
Nasz wzrok się spotkał na chwilę, by jego spojrzenie natychmiastowo utkwiło w parkiecie.
- Aha... - tylko na tyle w tej chwili było mnie stać.
Zapadło ponure milczenie. Nie wiem, o czym myślał, bo zapatrzył się w telewizor i od czasu do czasu na jego twarzy pojawiał się dziwny grymas, niby to uśmiech, niby nieokreślony kaprys, niby złośliwa ironia i kpina. Przyglądając mu się ukradkiem, stwierdziłem, że poniosłem klęskę na całej linii. Nie wiedziałem tylko, co było jej przyczyną.
Nagle wstał.
- To ja już pójdę sobie - zagaił.
- Więc nie powiesz mi, o co tak na serio chodzi?
- Nie pasujemy do siebie, tyle.
Wyszedł do przedpokoju i zaczął wiązać buty. Ręce mi się trzęsły, płacz dusił. Zaciskałem szczęki, by nie buchnąć szlochem. Stłumiłem zdenerwowanie tak, by niczego nie zauważył.
- Czy mogę cię ostatni raz przytulić? - Zapytałem i sam się sobie zdziwiłem, że w ogóle mogłem o coś takiego zapytać.
Spojrzał na mnie tymi swymi niebieskimi oczyma i lekko rozchylił usta. Podszedłem do niego i zarzuciłem mu ręce na ramiona i przywarłem mocno do jego kurtki. Drżał. Wciągałem jego zapach, pochłaniałem ciepło jego szyi, wiedząc, iż nigdy więcej ich nie poczuję. Dusił mnie płacz i ogromny żal. Nie zdradziłem się swoim przerażeniem. Nagle poczułem jego rękę na moich plecach i to, że przywarł do mnie mocniej. Nie chciałem go wypuszczać z tego uścisku, nie chciałem kończyć tak wspaniałego uczucia, lecz wiedziałem, że nie można tego przedłużać. Spojrzałem mu w oczy, pocałowałem w policzek i składając ręce na klatce piersiowej odsunąłem się pod ścianę.
Obserwowałem każdy jego najmniejszy ruch, gest, uśmiech, spojrzenie, wsłuchiwałem się w każdy oddech, chciałem jak najwięcej zatrzymać dla siebie z tej chwili, gdyż wiedziałem, że nigdy więcej go nie zobaczę.
Wyszedł na korytarz.
- To nie twoja wina - powiedział i zbiegł po schodach.
Stałem z opuszczonymi rękoma na klatce schodowej tak długo, aż nie zamknęły się za nim dolne drzwi. Zgasło światło, a ja nadal stałem i patrzyłem w ciemność. Wróciłem do mieszkania, pogasiłem lampy i usiadłem najpierw w fotelu, w którym siedział on (nadal na kocu było jego ciepło i przesiąknięty był jego zapachem), potem w kącie, tuż za piecem kaflowym. Zapatrzyłem się gdzieś przed siebie.
Rano moje oczy ciągle były suche...
przeczytałam...
OdpowiedzUsuńDobrze ubrany pustak! Gdyby rzeczywiście miał klasę, nie odszedłby bez szczerej rozmowy i wyjaśnienia przyczyny rozstania. "To nie twoja wina" i "nie pasujemy do siebie" nie jest żadnym wyjaśnieniem.
OdpowiedzUsuńA więc tak wyglądało pożegnanie Elbiego z Tobą... Wydaje mi się, że rozumiem tę jego enigmatyczność pożegnalną... Okrutną, tak. Również dla niego samego....
OdpowiedzUsuń