sobota, 5 stycznia 2013

Sen 40. Pretensje i obawy

Biegłem do momentu, kiedy zabrakło mi tchu. W porywie nagłej ucieczki utraciłem orientację i na oślep przedzierałem się przez gęste zarośla miejskiego parku. Zziajany, chwytając otwartymi ustami chłodne powietrze, oparłem się czołem o omszałe drzewo i próbowałem ustabilizować bicie szybko pracującego serca. Osunąłem się na kolana, gdy dobiegł do mnie Błękitnooki. Słyszałem, jak ciężko oddychał. Schylił się, otarł czoło rękawem kurtki i padł na kolana tuż obok mnie.
- Zwariowałeś? - Ciągle łapał powietrze i dyszał. - Nie mam takiej kondycji jak ty...
Oparłem się plecami o drzewo i wzrok wlepiłem w ciemną koronę lasu. Prócz głębokich oddechów Błękitnookiego słychać było spadające krople dżdżu na suche liście. Klęczał obok i tępo patrzył w runo, jakby liczył gałązki każdej krzewinki leśnego mchu. Kątem oka lustrowałem jego profil i wzbierało we mnie pragnienie rzucenia mu się na szyję. Milczał.
- Gdzie byłeś tak długo?! Zostawiłeś mnie tu samego!  - Odezwałem się z pretensją.
- Jak to? Przecież wczoraj rozmawialiśmy przez telefon...
- Co ty bredzisz? Nie było ciebie ponad 3 miesiące!
- Kochanie, nie było mnie tydzień czasu. Co ci? - Wysunął rękę w moją stronę, lecz odwróciłem się i raptownie wstałem.
Patrzył na mnie zdziwiony. Na szkłach jego okularków dostrzegłem parę i skraplającą się wilgoć lasu.
- Nie rozumiem... - rozłożył ręce w geście dezaprobaty.
- To ja nie rozumiem! Wyjeżdżasz niby na tydzień, wracasz po trzech miesiącach, do tego zachowujesz się, jakby nic się nie stało! Teraz gonisz mnie po lesie, rozkładasz ręce, patrzysz na mnie jak na szalonego i jeszcze mi nie wierzysz... I ta cała Markiza! Po coś ją tu przywiózł?
- To nie ja. Gdy przyjechałem z lotniska, ona już była przed domem! Potem doszli do niej ci dwoje... Co to w ogóle za jedni?? - Wstał ze ściółki i otrzepał z liści jasne dżinsy. 
- To Drwal! Już kiedyś go spotkałem. Też go poznałeś, ale pewnie nie pamiętasz... - włożyłem ręce do kieszeni bluzy i nasunąłem kaptur głęboko na głowę.
Błękitnooki zapiął kurtkę na duże czarne guziki i postawił stójkę przy szyi. Spojrzałem na niego nieśmiało i weszliśmy po krzywych schodkach na molo. Udaliśmy się w stronę końcowej barierki i pustych o tej porze ławek. Na falującej toni oceanu unosiło się stadko wodnego ptactwa - kilka łabędzi, kaczek, mew i rybitw.
- Tak się cieszę, że wróciłeś! - Chwyciłem go za ręce, a następnie przytuliłem do siebie. Czułem na plecach jego mocny uścisk i jego usta na moim policzku.
- Tęskniłem - wyszeptał. - Wracajmy do domu, bo się zimno już robi. Słońce już zachodzi i zaraz zapadnie zmrok.
- Co zrobimy z Markizą i całą resztą?
- Chyba nic się z nimi nie da zrobić...
- Może trzeba ich pokochać?
- Może... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz