czwartek, 11 kwietnia 2013

Sen 65. Duże szczęście w małych kroplach deszczu

Wczoraj po południu nad Belo Horizonte przeszła potężna burza. Widząc kłębiące się nad miastem ciemne chmury, wyszedłem do pracy nieco wcześniej, by potem przez okno obserwować ulewę i błyskawice. Wąskie uliczki zamieniły się w potoki, przy studzienkach kanalizacyjnych kipiało z nadmiaru brudnej deszczówki, a szarobura piana, powstała ze zmytego z chodników kurzu, pryskała uciekających przechodniów. Popołudnie się dłużyło, a czas mijał powoli, odmierzany kapaniem wody.
Było dobrze po drugiej w nocy, gdy wyszedłem do domu. Nie spieszyłem się. Włożyłem do uszu swoją mp3 i powolnym krokiem przemierzałem ciche miasto. Wychodząc zza rogu, zauważyłem, że przed drzwiami domu ktoś siedzi. Zbliżając się do niego, zaczynałem go rozpoznawać po sylwetce i ubraniach. Spał lub czuwał. Obok niego leżała średniej wielkości sportowa torba. Nogi podkulił pod siebie, dłonie włożył pod pachy, głowę miał opuszczoną na pierś. Przemoczony był do ostatniej suchej nitki.
Kucnąłem naprzeciwko i wyciągnąłem do niego rękę, lecz on w tym momencie podniósł głowę. Z mokrych włosów spływała mu na twarz woda, okularki miał zaparowane. Uśmiechnął się, wyprostował i przylgnął całym sobą do mnie. Czułem, jak drżał.
-Wróciłem - oznajmił cicho.
- Widzę...
Wziął torbę i wszedł za mną do mieszkania. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz