wtorek, 28 lipca 2015

Sen 304. Zdrada na dwóch krańcach tęczy

Z nieba zaczęły spadać ciężkie krople deszczu. Odruchowo podniosłem kołnierzyk polówki i spojrzałem na kotłujące się nad centrum Zabytkowego Miasta ciemne chmury. Błysnęło w oddali. "Musimy się gdzieś schować", Elbi Błękitnooki wskazał na pobliską księgarnię. Gdy tylko weszliśmy do środka, na zewnątrz lunęło. Przez okno obserwowaliśmy ostatnich uciekających z chodników ludzi i niknące za ścianą wody sąsiednie kamienice. "Kiedy twój wraca ze stolicy?", zapytał. "Powinien być w niedzielę wieczorem", sięgnąłem po album z polskimi górami i zacząłem go kartkować. "Zatem będziemy mieli trochę czasu na pogadanie", raczej stwierdził niż zapytał. Spojrzałem na niego z zaciekawieniem. "Minęło trochę czasu, gdy ostatni raz rozmawialiśmy. Chciałbym się ciebie poradzić w kilku kwestiach..." urwał i opuścił głowę. Wciągnął powietrze do płuc i zapatrzył się w zalane deszczem okno. "Czy wybaczyłbyś Błękitnookiemu zdradę?", zapytał nagle. Z wrażenia otworzyłem usta. "To oczywiście hipoteza. Ale czy przebaczyłbyś mu, gdyby potem zrozumiał swój błąd, przyznał się do niego i przeprosił?", patrzył mi prosto w oczy. "Ufam mu. Przebaczenie zależy od rodzaju zdrady. Nie wiem, nie myślałem nad tym", odpowiedziałem całkiem szczerze. "Możesz mi powiedzieć, co się stało?", zapytałem. "Miesiąc temu Elbi mnie zdradził, a ja w ramach odwetu zdradziłem jego...", wycedził przez zaciśnięte zęby. "Jestem w stanie mu wybaczyć i jakoś wrócić do normalności, lecz on nazwał mnie puszczalską dziwką i nie chce słyszeć o pojednaniu..." "Wzajemnie się zdradziliście?!", w głowie mi huczało i nie mogłem zebrać myśli. "Nie wiem, co mam ci powiedzieć...", czułem się zakłopotany. "Nie chcę go stracić. Naprawdę!" "Wierzę ci", zapewniłem go. "Próbowałem z nim rozmawiać, ale mija mnie jak obcego", żalił się Elbi Błękitnooki. "Nie naciskaj na niego. Dajcie sobie trochę czasu, a potem pójdźcie na spacer nad Wisłę  i spróbujcie porozmawiać", starałem się coś doradzić. "Gdyby Błękitnooki cię zdradził, wybaczyłbyś mu?", zapytał ponownie, patrząc mi prosto w twarz. Poklepałem go po ramieniu. "Zobacz! Przestało padać. Chodźmy stąd, bo zrobiło się tu duszno", próbowałem zmienić temat. Gdy wyszliśmy z księgarni, nad miastem dostrzegliśmy przepiękną tęczę. Skręciliśmy w jej kierunku.      

1 komentarz:

  1. Miałem to napisać wpierw u Cb. następnie przekopiować do mnie, ale stało się odwrotnie.
    Otóż czy w ogóle do cyca jest jakaś zdrada? W konwencji kościelnej, w której dwie osoby są ze sobą do końca swojego życia jest to skok w bok. Tzn. uprawianie seksu z osobną inną niż ta, z która mamy być do końca życia. Czy to w ogóle jest normalne w przyrodniczym sensie? Otóż wydaje się, że - nie. Nie jesteśmy z natury monogamistami i przymusza się nas do stanu innego jak naturalny. Z tego powodu dochodzi do konfliktów między dwoma osobnikami, które mają być ze sobą razem i tylko ze sobą. Ale kto tak do cyca chce aby było? Jak zwykle są dwa podmioty: Kościół i państwo. Otóż ta pierwsza instytycja chce, aby tak było, bo jak nie będzie to grzech czy coś tam innego i wtedy, i tak trzeb iśc do nich i się wyspowiadać, wciepnąć na tacę itp. Jednym słowem mają z tego kasę. Państwo również, bowiem jak mamy się kopulować z tą samą osobą to wiadomo nie zawsze będziemy się ograniczali czy pilnowali co spowoduje przyrost naturalny, co (teoretycznie) dla państwa jest dodatkowym dochodem. Gdybyśmy mieli wolną rękę, tzn statystyczne mięśniaki, to pilnowały by się i larw bylo by znacznie mniej. Państwo było by tu poszkodowane, mniejszy wpływ podatków, kościół również- mniej owieczek. Czy za tem wobec takich dwu podmiotów, które działają przeciw nam zdrada jest czymś niegodziwym? Kto w ogóle wymyślił zdradę? No wydaje się, ze te dwa wcześniej wspomniane podmioty. Reasumując czy w ogóle można mówić o zdradzie w relajcach międzyludzkich (przyrodniczych)? No chyba nie. Przyroda nie wymaga do nas monogamiczności, nawet chyba jest przeciw temu, to czy w ogóle, oprócz tego co wymyśliły te dwie instytucje, zdrada jest możliwa? Wydaje się, że nie. No więc jak długo do cyca będziemy żyć w zakłamianiu, że kogokolwiek zdradzamy.
    Lata temu byłem w Krakowie w lokalu branżowym. Wtedy młody jakby na piedestale. Jakoś się tak zdarzyło, że wylądowałem przy stoliku starszych branżowców. Wtedy przy stole jeden z nich, pod nieobecność drugiego powiedział:
    - niech robi co chce, ważne aby wrócił do domu.
    To chyba kwintesencja naszych związków. Nie ważne co się robi w ciągu dnia, z kim, ważne aby wrócić do gniazda rodzinnego, gniazda wspólnego. I taki właśnie związek miałem przez 3 lata z 800. Pełen luz. Mogliśmy oboje robić co chcieliśmy oprócz tego spotykaliśmy się w ciągu dnia, na prawdę dużo czasu spędzaliśmy razem. Kopulowaliśmy się dwa razy dziennie lub częściej. Oprócz tego czasami miałem wyskoki w boki, on podobnie. Żaden z nas nie miał do drugiego żalu, taki był (zdrowy) układ. Choć niechętnie, to jednak wychodziło, że robiliśmy wyskoki w bok. Nie wiem czy przy takim związku to dobre określenie, skoro dawaliśmy sobie na to przyzwolenie. Może trzeba by napisać realizowaliśmy się się w szerszym gronie. Nabieraliśmy doświadczenia po za związkiem przenosząc je na pole związku. On opowiadał mi jak byłu mu z innymi, ja podobnie. Było chyba normalnie. No właśnie. Co jest tu do cyca normą? To co narzucają nam dwie instytucje, czy to co sami czujemy, czym obdażyła nas przyroda?

    OdpowiedzUsuń