piątek, 28 grudnia 2018

572. Kathmandu - stolica Himalajów

Samolot linii AirIndia na lonisku w New Delhi
Do stolicy Nepalu poleciałem liniami AirIndia. Dwugodzinny lot minął praktycznie na podziwianiu panoramy szczytów odległych Himalajów. Po formalnościach paszportowo-wizowych udałem się na poszukiwanie swojego hotelu. Przez okno autobusu próbowałem obserwować życie Nepalczyków w ich stolicy i unosiłem brwi w przypływie zdziwienia - miałem wrażenie, że wsiadłem do złego samolotu i znów jestem w Waranasi (odrobinkę w lepszym wydaniu). Zacisnąłem usta i postanowiłem zmierzyć się z miastem potworem. Po to w końcu tu przyjechałem.
Stupa w centrum miasta
Kathmandu
Stolica Nepalu to taki "wiejski moloch". Miasto położone jest w dolinie i wręcz zatopione w chmurach smogu i pyłu - to stolica Himalajów, lecz otaczających je gór w ogóle nie widać. Jedno, dwu lub trzykondygnacyjne "kamienice" stoją jedna obok drugiej na przeogromnej pofałdowanej przestrzeni. Miasto poprzecinane udeptanymi ulicami, zarzuconymi stertami śmieci, w których grasują psy lub małpy (mogą ugryźć lub dotkliwie podrapać!), siedzą w kucki uliczni sprzedawcy, a nad tym wszystkim unoszą się dosłownie tony pyłu, kurzu, piachu i spalin - do tego dochodzą jeszcze smród i kłęby dymu znad rzeki (w jej okolicach), gdzie na oczach turystów i przechodniów dokonywane są kremacje zmarłych... Maseczka antysmogowa konieczna!
Kathmandu. Przygotowania do kremacji
Stos całopalny
Właśnie nad rzeką, w trakcie obserwowania przygotowań do kremacji, zostałem zaatakowany przez cztery duże małpy. Przysiadłem na pobliskim murku i widziałem je kątem oka, jak buszowały przy ławkach. Nieświadomy zagrożenia wyciągnąłem z kieszeni paczkę chusteczek higienicznych... Opakowanie zaszeleściło i... już były wokół mnie. Wyszczerzyły kły i zaczęły na mnie "krzyczeć". Stanąłem na baczność i rzuciłem im paczkę chusteczek. Niestety to je tylko rozzłościło, bo okazało się niejadalne. Największa z małp zaczęła szarpać mój plecak, a mniejsze szykowały się do ataku. Naprawdę (!!!) byłem w tamtej chwili przekonany, że dojdzie do jakiejś bijatyki z małpiszonami i, niestety, polegnę na polu bitwy lub stracę plecak, ale, na szczęście zbliżyła się do mnie większa grupa turystów i małpy się spłoszyły i odbiegły. Czytałem w przewodniku, że skutki podrapania lub ugryzienia przez taką małpę mogą być bardzo przykre (podobnie jest w Gibraltarze, że małpy atakują ludzi nie tylko z powodu jedzenia, ale i "błyszczących" przedmiotów, np. zegarek na ręce lub okulary).
Małpy w Kathmandu
Kathmandu jest zatłoczone, dokoła dosłownie tysiące ludzi, głośne i chaotyczne i, z tego, co doświadczyłem na własnej skórze, lepiej pieszo przeciskać się wąskimi ulicami do upatrzonych celów niż wsiadać w autobus - można w korkach stracić mnóstwo czasu (niekiedy jest to niemożliwe, gdyż miasto to jest na serio ogromne i trzeba skorzystać z miejskiej komunikacji).
Przemierzając miasto dostrzec można liczne zniszczenia po trzęsieniu ziemi z roku 2015 - zapadnięte, popękane lub zburzone budynki, zniszczone drogi, sterty gruzu, rusztowania, dziury. Nepal to nieduży kraj, bardzo biedny i pomimo tego że jego stolica wywołuje niezbyt dobre wrażenie, warto go odwiedzić. Kathmandu to miasto moloch, ale wyjeżdżając poza jego granice, można znaleźć prawdziwe perełki do zwiedzania.
Zniszczenia po trzęsieniu ziemi
Po trzęsieniu ziemi
Bhaktapur
Dla mnie to miejsce numer jeden do odwiedzenia w Nepalu. Przepiękne zabytkowe miasteczko niedaleko Kathmandu. Można tu wytchnąć od tłoku stolicy, zaszyć się w małej restauracyjce na pyszne lokalne jedzenie (można śmiało zamawiać - to nie to samo co w Indiach) lub po prostu zgubić się w labiryncie wąskich uliczek i pozaglądać do domów, pogadać z ludźmi lub pobuszować na bazarach. Szkoda, że to miasto tak bardzo ucierpiało podczas trzęsienia ziemi z 2015 roku. Naprawdę warto tu przyjechać.
Bhaktapur
Patan
To miasteczko także trzeba odwiedzić. Klimat jak w Bhaktapur - ciekawe zabytki, dobre lokalne jedzenie, wąskie uliczki, sklepy z pamiątkami i sympatyczni mieszkańcy.
Patan
Chitwan
Park Narodowy w Chitwan. To miejsce będę pamiętał do końca życia, pomimo tego że samym parkiem byłem głęboko rozczarowany. Chitwan to rezerwat zwierząt, ale było ich tyle co kot napłakał. W dzień spływu rzeką poranek był chłodny i mokry. Wraz z moim przewodnikiem wypłynęliśmy długą łodzią z zakola rzeki. Na początku było wszystko w porządku, lecz z czasem łódź zaczęła nabierać wody. Zawołałem do przewodnika, że łódź tonie. Zdążyłem złapać plecak, gdy woda wlała się do środka i canoe wryło się w dno pośrodku rzeki. Teraz to się z tego śmieję, ale wtedy nie było to śmieszne - oba brzegi to błotniste bagno pokryte trawą i chaszczami, w których wylegiwały się krokodyle. Brodząc przez wodę (ok 1.20 metra głębokiej) jakoś dotarliśmy do brzegu. Mój przewodnik był bardzo zakłopotany i tłumaczył, że czasami łódki toną. Nie chciałem tego słuchać i poprosiłem go, by odwiózł mnie do hotelu. Zaproponował spływ na następny dzień, bo ten był nieudany. Dobrze że odmówiłem, bo następnego dnia obudziłem się z gorączką. Poprzez to zdarzenie i zaziębienie straciłem dwudniowy trekking po górach i musiałem wrócić do Kathmandu.
Spływ rzeką w Chitwan
Krokodyle na brzegu...
Mt Everest
W przedostatni dzień pobytu wybrałem się na widokowy lot nad Himalajami. Każdy miłośnik gór powinien zobaczyć Everest! Tak samo jest z Indiami - być w Indiach i nie odwiedzić Taj Mahal - toż to wstyd! Cały lot trwa ok 50. minut. Samolot leci wzdłuż głównego łańcucha najwyższych szczytów - Shisha Pangma (8023m), Cho-Oyu (8201m), Everest (8848m), Lhotse (8516m), Makalu (8463m).
To pięć ośmiotysięczników, które widziałem tamtego dnia, dwa inne podziwiałem podczas lotu z Indii do Nepalu - Dhaulagiri (8167m) i Annapurna (8091m).
Góra trapez po lewej to Dhaulagiri, a szczyt "z dymkiem" to Annapurna
Panorama szczytów - od lewej: Nuptse, Everest, Lhotse, Ama Dablam i Makalu 
Everest w środku
Ostatni dzień w Kathmandu upłynął mi na pakowaniu się i drobnych zakupach. Czekał mnie nocny lot najpierw do Dubaju, a potem do Warszawy.       
Boeing 777 linii "Emirates" na płycie lotniska w Warszawie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz