wtorek, 14 października 2014

Sen 190. We mgle

Zaległa mgła. Okryła miasto mlecznym całunem i stopniowo zatopiła we wnętrzu swego cielska wieżowce, wygięte latarnie, rachityczne drzewa, wystraszone psy i koty, martwe ptaki, w których już zaczęło wić się spustoszenie, zwiędnięte trawy, a pośród nich nagich ludzi, którzy zaskoczeni w miłosnych uściskach i ekstatycznym podrygiwaniu zaczęli zakrywać swoją nagość. Spadła na miasto z hukiem. Posypało się szkło, pękły butelki z napojami gazowanymi, zgasł ogień, pies w przypływie strachu rozszarpał swego właściciela, a wygłodniałe stado szczurów rzuciło się w szale na swoich towarzyszy.
W samochodzie załączył się alarm. Trzymając się za ręce, wyszliśmy przed dom. Rozgarniając mgłę, przedzieraliśmy się, zanurzeni po kolana, przez stosy rozkładających się kocich i psich trupów. Wylewający się z ich zgniłych ciał amoniak, palił nam nogi. Byliśmy nadzy. Nie wiedzieliśmy dokąd iść. Rozłupane drzewa straszyły powyginanymi gałęziami usianymi sznurami wisielców, a ich soki bulgotały niczym gotująca się gęsta maź. Gdzieniegdzie można było dostrzec zagubionego człowieka, który z urwaną ręką, nogą, roztrzaskaną czaszką, wyłupanymi oczyma, dziurą w sercu, wiszącymi jelitami lub kapiącym mózgiem szukał odpowiedzi na to, co się stało. Nagle Elbi puścił moją rękę i, przyspieszając kroku, udał się w stronę rzeki. Stanął nad jej krawędzią, rozłożył ręce i obrócił się w moją stronę. "Wiesz, że byłem tylko na chwilę. Muszę odejść, gdyż śmierci nie uciekniesz. Dasz sobie radę!", zawołał i, gdy wyciągałem do niego rękę, przechylił się do tyłu i spadł. Kotłująca się w dole woda pochłonęła go. 
Usiadłem na łóżku i czułem chłód. Serce mi waliło jak młot, ciało bolało. Drżałem. Przez mrok dostrzegłem sylwetkę śpiącego obok mnie Błękitnookiego. Dotknąłem jego włosów i przylgnąłem ustami do jego nagiej szyi. "Nigdzie nie idę", szepnął przez sen i przyciągnął mnie do siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz