sobota, 13 grudnia 2014

Sen 217. W zimowych zakamarkach

Za oknami szarówka. Opatuleni szalikami wyszliśmy na spacer. Alejki puste. Gdzieniegdzie migocze latarnia, spod lasu słychać wycie psa, a wiatr porusza zmrożonymi gałązkami głogu. Ciemność z otępieniem wdziera się w każdy zakamarek parku. W piaskownicy zastygły w martwym podrygu piaskowe, rozpadające się już, bezokienne baszty. Usiadł na zardzewiałej huśtawce i zaczął odpychać się w tył. Ciszę przeszył przeraźliwy zgrzyt. Zapaliłem papierosa. "Teraz wiem, gdzie jesteś", powiedział i wypuścił w stronę gwiazd obłok pary. Wciągnął chłodne powietrze i opuścił głowę. Podszedłem do niego i zanurzyłem dłoń w jego ciemnych włosach. Wbił wzrok w moją twarz i tak zastygł. "Wiesz, co chcę powiedzieć...", szepnął. Dostrzegłem łzę spływającą po jego policzku. Nachyliłem się i zebrałem ją ustami. "Każdy kolejny dzień sprawia, że niemożność się powiększa i nadzieja gaśnie", oznajmiłem, patrząc mu w oczy. "Właśnie! Nie boisz się tego?", zapytał. "Nie. Dawno przestałem wierzyć", odparłem. Po chwili położył rękę na moim ramieniu. Mocno do siebie przywarliśmy i zniknęliśmy pomiędzy szkieletami półmartwych drzew, zostawiając za sobą wciąż zgrzytającą huśtawkę...

3 komentarze: