wtorek, 3 września 2024

674. Pełny rok minął

Naprawdę minął pełny rok? Jakoś nie mogę w to uwierzyć... Gdyby nie przypominający komentarz Adiego to może bym się i nie pokusił na mały wpis... 

(Jestem zaskoczony, że ktoś o nas jeszcze pamięta).

Błękitny przesunął fotel pod balkon, założył słuchawki na uszy (chyba nawet słyszę "Here We Go" Wild), wyciągnął nogi na kratce i udaje, że śpi, a ja zaś postanowiłem napisać kilka słów. Nie obiecuję jakiejś regularności w pisaniu, ale coś tam mogę dziś nastukać. 

Nadal żyjemy! Mieszkamy tam, gdzie mieszkaliśmy (niestety, nasze marzenia o domu z dużym ogrodem się nie spełniły i prawie codziennie mijamy się z blondi szopą i jej rozjazgotanym jorkiem).

Od minionej soboty jesteśmy na urlopach. Na dniach wybieramy się na wieś, nad naszą Odrę. Pozaglądamy w stare dziury, powłóczymy się po lesie, odwiedzimy stare zakątki. Błękitny wypatrzył na stronie internetowej, że jest tam jakiś dom wystawiony na sprzedaż (jego zacięcie nadal mi imponuje), ale doskonale wiemy, że takie plany to poza naszymi możliwościami. Pomarzyć można.

Chyba zatraciłem już nawyk pisania długich tekstów. 

   

czwartek, 31 sierpnia 2023

673. Powrót do przeszłości (cz.1.)


Stoimy w ogrodzie z czasów dzieciństwa. To nie jest już to samo miejsce. Wycięto stare i rozłożyste czereśnie, jabłonie i śliwy, na które wspinaliśmy się z zamkniętymi oczyma, zniknął drewniany sztachetowy płot, pod ziemią zniknęły krzewy agrestu, porzeczek i malin, w nicości rozpłynęła się falująca w słońcu i na wietrze toń babcinych kwiatów: astrów, piwonii, malw, dzwonków, rumianku, róż, fiołków, szafirków i naszych ulubionych, mieniących się setką odcieni i barw, zwanych lwimi paszczami. Obrazy te zostały już tylko w naszej pamięci. 

Opowiadamy o tym nowemu właścicielowi. Pokazujemy, gdzie były alejki, gdzie wybijało źródełko, pokazujemy miejsce, gdzie okociła się nasza Czarnuszka i wydeptaną ścieżkę, po której z lasu podchodziły do domu sarny, oraz ślad, gdzie kiedyś rosła wielka czereśnia, z której spadłem i skręciłem rękę. Właściciel patrzy na nas rozbieganym wzrokiem i nie rozumie lawiny wspomnień. Zerka na wyrównany teren, teraz wystrzyżony równiutko kosiarką i bez najmniejszego choćby śladu po samotnej stokrotce, otoczony nowoczesnymi przęsłami ogrodzenia i tujami, posadzonymi niby od linijki, wzdycha i macha ręką.

Podchodzimy do ogrodzenia i wskazujemy na dom w oddali. Tamten teren też kiedyś do nas należał. Mężczyzna unosi brwi w zdziwieniu. Był tam staw i brzozowy zagajnik. Jego dno było piaszczyste i delikatnie pogłębiało się od strony Odry, do której wąski strumyk odprowadzał wodę. Przecinał on pola i łąki, w niektórych miejscach tworzył zalewiska z wodą po kolana. Wiosną i latem w tej wodzie brodziło dziesiątki bocianów i czapli, pluskały się dzikie kaczki oraz inne ptactwo. Kumkanie żab było słychać w całej wiosce, a z lasu wychodziły sarny, które brodziły w wodzie i zbierały świeże pędy trawy wodnej. Chodziliśmy tamtędy z chłopakami z wioski albo zrywać brązowe pałki tataraku, albo, już przy szerszym i kamienistym odpływie strumienia, łapać raki i cierniki. Cierniki łapało się do siatek na długich kijach, raki chwytało się wprost palcami i wrzucało do metalowych miednic, wyniesionych z obórek i strychów. 

Teraz przed nami rozciąga się puste pole z wysuszoną trawą i chwastami. Daleko na horyzoncie majaczy ściana lasu oraz resztka piaszczystej wydmy, która łagodnym spadem schodziła na zakole Odry. Zniknął staw, zniknął brzozowy zagajnik, zalewisko wyschło i zamieniło się w suchy ugór. Na miejscu naszego stawu stoi nowy dom, a tam, gdzie rósł brzozowy młodniak, hasały zające i sarny, gdzie zbieraliśmy kopami kozaki, leży betonowy parking i chodnik. 

Odchodząc, zapytaliśmy właściciela o stare mogiły w lesie. Nic o takowych nie wiedział i wzruszył ramionami...

Przykre to, że historia tego miejsca żyje tylko w naszej pamięci. Nowi właściciele ziemi w naszej wiosce patrzą tylko na to, by zbudować dom większy i lepszy od sąsiedniego, być mieć antenę satelitarną, basen, jacuzzi, parking i sztucznego dinozaura. Historii miejsca, w którym się znajdują, nie znają i raczej znać nie chcą...

niedziela, 20 sierpnia 2023

672. Czekamy na urlop

W miniony piątek, w oparach potwornej awantury udało nam się zerwać niekorzystną dla nas umowę o zakup domu z ukrytymi wadami i usterkami. Wycofaliśmy też ze sprzedaży nasze mieszkanie. Właścicielka biura była wściekła i piana złości kapała jej na kołnierzyk, oskarżyła nas, że naraziliśmy jej biuro na ogromne straty. Z początku nie przyjęła naszego oświadczenia i uzasadnienia rezygnacji i zaoferowała w zamian inny dom, który już wcześniej oglądaliśmy (odrzuciliśmy tę ofertę, ponieważ nakład remontowy przekroczyłby wartość domu i samej działki). Zastawiła się kilkunastotysięczną karą za zerwanie umowy, lecz odpuściła, gdy stanowczo zażądaliśmy od niej pozwu do sądu. Na myśl o sprawie sądowej właścicielka biura skapitulowała i poszła na ugodę i umowy unieważniła.

Wieczorem wypiliśmy po dwie butelki wina na głowę. Stres i tygodniowe napięcie jakoś minęły.

Jeszcze tydzień pracy i idziemy na urlopy.      

sobota, 12 sierpnia 2023

671. Ulotne marzenia

Marzenia o naszym pięknym domu legły dziś w gruzach. Będziemy musieli odstąpić od umowy na podstawie poważnych wad ukrytych budynku, o których nas nie poinformowano ani przed podpisaniem umowy, ani na miejscu w trakcie prezentacji. Wady te zataił i właściciel, i sama agentka nieruchomości. Jest gorzej, niż można sobie to wyobrazić, bo nasze aktualne duże mieszkanie już zostało wystawione na sprzedaż... Mamy pełno kłopotów, nerwów i stresu, bo teraz trzeba wszystko odkręcić i się wycofać... A to wiąże się z dodatkowymi kosztami...

Odechciało się nam już wszystkiego... 

czwartek, 10 sierpnia 2023

670. Urwał mu łeb

Chyba więcej nie wybiorę się z Bzyczkiem na ciuchowe zakupy w Zabytkowym Mieście... Ekspedientka odprowadzała nas z nienawistnym spojrzeniem i po naszym wyjściu pewnie gotowała się w środku...
Bzyczek, w przypływie fascynacji faktem znalezienia odpowiedniego t-shirta, ułamał najpierw rękę, a potem urwał głowę manekinowi, który ubrany był we wspomniany t-shirt... Stwierdził, że nie umiał ściągnąć z niego koszulki... Ekspedientka wybałuszyła oczy na widok głowy manekina w koszyku i plastikowego ramienia przed sobą i żachnęła się z wrażenia, a Bzyczek bąknął "Upsss"... Odszedłem, dławiąc się śmiechem. Potem Błękitnooki miał do mnie pretensje, że zostawiłem go samego na placu boju... Dobrze, że to było w Zabytkowym Mieście, a nie gdzieś u nas w mieście...


Jutro rano jedziemy oglądać kolejny dom... To ostatni z listy. Ciekawe, co tam zastaniemy...

piątek, 4 sierpnia 2023

669. Nadal poszukujemy


Długo tu nic nie pisałem. Czas leci jak zwariowany. Połowa wakacji już minęła, urlopy dopiero przed nami. Żadnych planów wyjazdowych nie ma. Może wyskoczymy na kilka dni do Warszawy, ale to nie jest jeszcze pewne. Spędzimy pewnie czas urlopu w domu i na działce.

Nadal szukamy naszego wymarzonego domu. Oglądaliśmy kilka, które nas interesowały. Okolica spokojna, dojazd do centrum bezproblemowy, sklepy dość blisko, cena przystępna, ale... Trzy pierwsze domy to kompletne ruiny... Życia by nam zabrakło, by je wyremontować, a i sam remont przekroczyłby wartość domu i działki, nie wspominając sił. Do wymiany całe dachy, kominy, piece grzewcze, wszystkie instalacje, do tego cały teren dokoła domu trzeba by było ogarnąć oraz postawić ogrodzenia. Nie wspomnę o wnętrzach - ściany, podłogi i sufity do kucia aż po cegłę...

Jeden domek niesamowicie się nam podobał: ładne ogrodzenie i podwórko, ciekawy układ pomieszczeń, całe piętro do adaptacji na dwa duże pokoje i drugą łazienkę, budynek na zewnątrz nawet w miarę w dobrym stanie, jedynie trzeba by było starą stodołę rozebrać, ale miny nam zrzedły, gdy właściciel powiedział, że całe widoczne podwórze trzeba podzielić na pół i płot postawić, bo z drugiej strony będzie droga dojazdowa do dalszej działki... A my właśnie na to duże podwórze się napaliliśmy, nawet na czekający nas remont całego domu machnęliśmy ręką... Z ogromnym żalem stamtąd odjechaliśmy.

Mamy oglądać jeszcze jeden dom w przyszłym tygodniu, ale co tam zastaniemy, to chyba wie tylko motyl na róży siedzący. Mam takie przeczucie, że chyba dalej zostaniemy na blokach...

poniedziałek, 17 kwietnia 2023

668. Robota w rękach się pali


Pogoda dopisała. Weekend na naszej wioskowej działce udany: wysprzątane, wygrabione, przekopane, poukładane, wymyte i odkurzone. Spora część drzewek, krzewów i krzaczków puściła już nowe pąki, zakwitły wcześniaki na rabatach: szafirki, tulipany, ciemierniki. Obudziły się hortensje, róże, hibiskusy, kalina, bez, aronia i krzewy ozdobne. Posiane tydzień temu kwiaty na rabatach wypuściły zielone listeczki. Zasadziłem dodatkowo mnóstwo kwiatów cebulkowych i nowych sadzonek: mieczyki (ok. 25), lilie (ok. 15), hosty (2), mikołajki (3), łubin ozdobny (3), dzwonki, rozsiałem dodatkowo ok. 20 czerwonych słoneczników ozdobnych. Ciekaw jestem, ile nowych roślinek wykiełkuje z wszystkich tych, które posadziłem (ze stratami liczyć się trzeba). Teraz czekamy aż wszystko pięknie się zazieleni. A na fotkach tylko mała część rabatek.   





sobota, 8 kwietnia 2023

667. Stereotypowa literatura gejowska

 


"Wielka Księga Siusiaków" - na pewno dla starszych chłopców i dojrzewających nastolatków, choć pewnie i każdy dorosły znajdzie coś dla siebie. To takie małe kompendium podstawowej wiedzy o męskich narządach - trochę historii i mitologii, trochę wiedzy medycznej, trochę anegdot i ciekawostek, trochę biologii i socjologii w tematach chłopięco-męskich. Można przeczytać, choć jaj nie urywa.

"Zrolowany wrześniowy vogue" - kolejne czytadło ukazujące negatywny wizerunek młodego geja oraz utrwalające stereotyp puszczalskiego chłopaka bez szacunku do siebie samego. Bohater ma 28 lat i opowiada o swoich miłosnych perypetiach: powierzchowność relacji, jednorazowość doznań, ulotne wrażenia, nuda i emocjonalny marazm wywołane ciągłym poszukiwaniem "tego jedynego", który po jednej wspólnej nocy okazuje się pomyłką i porażką. Zaczyna się kolejne polowanie i poszukiwanie, które tak naprawdę odgórnie skazane są na niepowodzenie. Koło poszukiwań i rozstań się zamyka. Z punktu widzenia socjologii i psychologii ciekawym zjawiskiem jest proces długiego poszukiwania odpowiedniego partnera, jego znalezienie, fascynacja, erotyczne spełnienie i dość szybkie porzucenie go na rzecz kolejnego idealnego życiowego partnera.

Bohater książeczki marzy o stabilnym życiu, o stabilizacji materialnej i emocjonalnej, o mężu, o wspólnym domu, dobrej pracy i stałości uczuć, lecz gdy poznaje, w jego mniemaniu, idealnego partnera, zaczyna się nim szybko nudzić i rozmyślać nad tym, że przecież jest jeszcze młody i może używać życia do woli, mówi: "Postanawiam nie pakować się w jakieś pokraczne długoterminowe związki". Z jednej strony męczy go pragnienie stałości, z drugiej strony ucieka od tego pragnienia (obawia się kajdan stałości i wierności). I znów koło się zamyka. Dziwkowaty styl życia młodego współczesnego geja zderza się z ukrytymi pragnieniami, lecz, niestety, pragnienia te giną w kolejnym uścisku nowego chłopaka z dyskoteki.

Innym ciekawym socjologicznym wnioskiem jest to, że świat gejów jest bardzo mały - prawie każdy każdego zna i miał z nim jakiś kontakt - całowali się, byli na krótko parą, mieli jednorazowy seks, przyjaźnią się i chodzą razem na zakupy i - oczywiście - pokazują sobie innych branżowych chłopaków i ich obgadują. 

"Bardziej niż wczoraj, lecz mniej niż jutro" - chyba za bardzo nie rozumiem tak ostrej krytyki tej książeczki. Dobrze mi się ją czytało. W sumie powiela ona tematykę i problematykę "Zrolowanego wrześniowego vogue'a" - utrwala stereotypy rozwiązłego życia współczesnego geja, podkreśla wagę poszukiwań określonego archetypu partnera oraz ukazuje hermetyczność homoseksualnego środowiska. Ciekawe są obrazy stereotypów samych gejów (a może łamanie niektórych stereotypów?): napakowany mięśniak i postrach barów (Morla) lubi wyszywać, robić na drutach, szydełkować serwetki i czytać "Przyjaciółkę". Ciekawe są też odniesienia do życia gejów w czasach głębokiego peerelu i okresu przemian polityczno-ustrojowych lat 90-tych ubiegłego wieku. Ubawiły mnie neologizmy postaw i zachowań bywalców klubów, barów, darkroomów i publicznych toalet: troppodonny, trupieśniczki, ciotki w depresji, ciotodramaty, prastare przegięte cioty, męskie lafiryndy i inne. Dla mnie ciekawą była uwaga, że dwóch gejów, łącząc się w parę, może popełnić środowiskowy mezalians! I na koniec - uważam, że książeczka ta jest ciekawą pozycją w szeroko pojętej literaturze branżowej.

"Zabić geja" - książeczka napisana dobrym językiem i dobrze się ją czyta. Tyle z pozytywów, bo jej treść to jeden wielki stereotyp, i to bardzo szkodliwy dla wizerunku "normalnego geja". Bohaterem jest młody człowiek (25-35 lat), wysoko wykształcony, który czerpie z życia pełnymi garściami. Nie zna umiaru, nie zna pojęcia szacunku, nie czuje granic swego postępowania. Imprezuje do upadłego, notorycznie się upija, w każdym nowopoznanym chłopaku/mężczyźnie widzi jedynie kolejny seksualny obiekt do zdobycia. Domówki, dyskoteki, kluby, sauny, darkroomy, miejskie wucety to miejsca, w których zaspokaja swoje cielesne żądze, do domu zaprasza poznanych na czatach i na portalach randkowych chłopaków i uprawia z nimi ryzykowny seks. Dla bohatera świat koncentruje się wyłącznie na rozporkach poznawanych chłopaków. Nawet wówczas, gdy zostaje zdiagnozowana u niego kiła, a potem HIV, nie zaprzestaje swoich seksualnych wojaży (w ogóle nie widać po nim, by się za bardzo przejmował tym, że zarażono go wirusem HIV). 

Treść książeczki powiela stereotypy dotyczące środowiska gejowskiego i ukazuje typowego geja jako niewyżytego seksualnie ogiera lub puszczalską ciotę, którzy korzystają z każdego kąta miejskiej dyskoteki. Ale - należy o tym pamiętać - nie każdy gej taki jest.       

piątek, 7 kwietnia 2023

666. Jedna baba drugiej babie wpierdoliła w oczy babę

Przedświąteczny sklepowy cyrk trwa.

Błękitnooki wrócił do domu z osiedlowego marketu i śmieje się do rozpuku: "Niektórych ludzi dosłownie pojebało! Dwie baby pobiły się w sklepie!" "O co?", zapytałem, i z myślą o przedniej historii, którą zaraz usłyszę, zacząłem się śmiać. Błękitny zaczyna opowiadać, co chwilę chichocząc: "Klientka w szarej kurtce wzięła z półki ostatnią babkę piaskową, taką z polewą i z kolorową posypką. Podeszła do niej kobieta w czerwonej czapce i zapytała, czy jest więcej takich babek, bo ona też taką chce. Ta pierwsza klientka stwierdziła, że to chyba jest ostatnia, włożyła ciasto do swojego wózka i ruszyła dalej. Kobieta w czerwonej czapce poszła za nią, i gdy ta w szarej kurtce się odwróciła, ta w czerwonej czapce rąbnęła jej tę babkę z wózka i dała dyla! Klientka w szarej kurtce pogoniła za nią i dorwała ją przy kasach. "Ty stara złodziejska krowo!", ryknęła ta pierwsza i złapała rękoma za ciasto zapakowane w celofan. Ta druga nie puściła ukradzionej zdobyczy, zamachnęła się ręką i walnęła w czerep babkę w szarej kurtce, krzycząc: "Ja krowa?? Ukradłaś mi ją! Złodziejko paskudna, do piekła pójdziesz! Złodziejka! Złodziejka!", wrzeszczała klientka w czerwonej czapce. Kobieta w szarej kurtce na chwilę oniemiała, lecz po chwili we wrzącej furii rzuciła się na kobietę w czerwonej czapce i okładając ją pięściami z każdej strony darła się: "Ja złodziejka?! Ty świnio śmierdząca! Stara łachudro! Ja ci dam złodziejkę!" Ta druga nie była dłużna i rąbała po pysku tę pierwszą.  

I pewnie by się tak lały po tych pyskach do lanego poniedziałku, gdyby nie zainterweniowały kasjerki. Szkoda tylko piaskowej baby z polewą i z posypką, gdyż została rozerwana na strzępy, stratowana i, biedaczka, już nie doczekała tegorocznych świąt...

Fotka z internetu.


poniedziałek, 13 marca 2023

665. Domek z huśtawką, ogrodem różanym i białym płotkiem

W grudniu ubiegłego roku Bzyczek wygrzebał ogłoszenie sprzedaży domu jednorodzinnego w odległej części miasta. Cena nie była wygórowana, ale nie była też zbyt niska. Pojechaliśmy sprawdzić, która posesja wchodzi w grę. Dzielnicy tej praktycznie wcześniej nie znaliśmy.

Dom na niewielkim wzniesieniu. Od strony miasta łagodnie wznosiła się szosa, a po jej dwóch stronach stały równomiernie rozłożone domki jednorodzinne. Otwarty teren za domem, nie widząc go, z początku wzięliśmy za pola lub las. Bryła domu przyciągała wzrok - szara, jednopiętrowa pociągła kostka z okrągłymi oknami w klatce schodowej i wielkimi skrzynkowymi na parterze i na piętrze. Wejście szerokie, drzwi dwuskrzydłowe i miejsce parkingowe przynajmniej dla dziesięciu samochodów. "Nie wydaje ci się to dziwne?", zapytałem Bzyczka i wszedłem na posesję przez wyłamaną bramkę. Budynek otoczony był niegdyś białym ogrodzeniem, teraz zapadniętym i zniszczonym. Daleko w rogu zachwaszczonego ogródka dyndała na wietrze smutna huśtawka, a pod oknami szeleściły w podmuchach wiatru szkielety suchych róż, malw, słoneczników i dzwonków.

Drzwi nie były zamknięte. Weszliśmy do środka. W stęchłym powietrzu czuć było słodkawy zapach kadzidła i jakby skisłej wody po praniu. Po obu stronach dużej sieni znajdowały się prostokątne pokoje z wielkimi oknami pośrodku. O ściany oparte były rzędy starych krzeseł. "Tu chyba jakieś wiejskie kino było", stwierdziłem i podszedłem do jednego z okien (wychodziło na zapuszczony ogród i dyndającą huśtawkę). "Nie sądzę", skwitował krótko Błękitny. Pokój naprzeciwko był nieco mniejszy i dużo mroczniejszy, gdyż tuż za oknem rosły gęsto posadzone rozłożyste tuje i nie można było zobaczyć, co znajduje się za nimi. "Może jest tam jakiś staw?", szepnąłem do zamyślonego Bzyka. "Nie sądzę", wzruszył ramionami.

Weszliśmy na piętro. Cztery pomieszczenia. Dwa puste, jedno zamknięte na klucz, w ostatnim drewniana szafa, kilka starych krzeseł i ogromny prostokątny stół na solidnych nogach i ze zniszczonym blatem. Na korytarzu w ścianie rozsuwane drzwiczki, zamknięte na kłódkę. "To winda?", próbowałem zajrzeć do środka. "Nie sądzę. Zbyt duże jak na domową windę", Bzyczek z powrotem nałożył rękawice na dłonie. Na dole, w głębi sieni znaleźliśmy jeszcze jedne drzwi. Solidne, wykończone blachą, zamknięte na cztery spusty. "Piwnica?" "Być może", szarpnąłem za klamkę, lecz drzwi nawet nie drgnęły.

Wyszliśmy na szosę i skierowaliśmy się w stronę otwartej przestrzeni, by zobaczyć, co znajduje się z drugiej strony domu. "A panowie to czego tu szukają?!", odwróciliśmy się w stronę szorstkiego głosu. Stała przed nami kobieta w średnim wieku. Miała na sobie gumowce aż po kolana, rozwleczoną bluzę i czapkę z daszkiem na głowie. "My z ogłoszenia. Ten dom został wystawiony na sprzedaż!", podeszliśmy do niej. Patrzyła na nas z nieco zdziwioną miną. "Na sprzedaż?? A kto by chciał to kupić?", zapytała i podparła się rękoma pod boki. "Cena jest całkiem, całkiem...", żachnął się Bzyczek. Kobieta nadal nam nie wierzyła i patrzyła na nas podejrzliwie. "Okolica jest ładna i spokojna...", odezwałem się i spojrzałem w kierunku otwartej przestrzeni, której jeszcze nie widzieliśmy. "Tam jest cmentarz...", oznajmiła kobieta, jakby czytając mi w myślach. "Cmentarz?", Bzyczek już szedł w kierunku siatki za zakrętem szosy. Ruszyłem za nim. Kobieta drobnymi kroczkami podążyła za nami.

Oczom naszym ukazał się rozległy cmentarz. Groby znajdowały się prawie że pod oknami domu, oddzielone były jedynie od posesji podwójnym rzędem wysokich tuj. "Ale zrypa...", szepnąłem. Bzyczek zwrócił się do nieznajomej: "W ogłoszeniu nic nie napisali, że dom stoi tuż przy cmentarzu. Napisali, że to ładny dom rodzinny do remontu". Kobieta znów spojrzała na nas z wielkim zdziwieniem. "Dawniej to był zakład pogrzebowy i dom pogrzebowy, a nie dom rodzinny...", parsknęła. "Zbankrutowali ponoć, zamknęli, a złodzieje rozkradli potem wszystko", wskazała ręką na budynek. "W piwnicy mieli chłodnie i trupy tam trzymali do pochówku... Szkoda, szkoda, że to upadło... Pięknie tu kiedyś było!", westchnęła.

Do domu wracaliśmy w milczeniu. "Ciekawe, jak to jest mieszkać w domu, gdzie kiedyś była trupiarnia", filozofował Bzyczek. "Nie wiem. Jak chcesz, to się tam przenieś. Ja zostaję z wściekłą blondi szopą i jej szpetnym jorkiem", oznajmiłem twardo. "Ciekawe, po co im była huśtawka w ogrodzie...", drążył temat. Naciągnąłem czapkę głęboko na uszy i udawałem, że śpię.