piątek, 25 września 2015

Sen 332. Cień bestii

Pomieszczenie pogrążone było w półmroku. Nad gęstą pianą mgły unosił się słodko-kwaśny odór, który palił oczy i dusił w gardle. Zimno. Zadrżałem i starłem z czoła krople wodnej kipieli. Bluza zaczęła wchłaniać wodę i sztywnieć. Rozejrzałem się dokoła -  liście ściennego bluszczu opadły i utworzyły na podłodze kleistą i gumowatą breję pełną wijącego się robactwa, w rogach dostrzegłem dziury i wyłomy, w których błyszczały oczy szczurów wielkich jak koty, tapety i farby odpadły, framugi okien zbutwiały, deski podłogi przegniły, a okna na cztery strony świata pokryły się grubą warstwą brudu i zacieków. Wstałem z podłogi i zrzuciłem ze spodni i rękawów bluzy wielkie karaluchy, które już zaczęły ciąć moje ubrania i spróbowałem pchnąć drzwi, by przejść do kolejnego pomieszczenia. W gałązkach martwego bluszczu tkwił szkielet Raniuszka Szarego. Mocowałem się z drzwiami, gdy skądś dobiegł mnie świst zachrypniętej gardzieli ukrytego w gąszczu nieokreślonego potwora. Zacharczał i mlasnął jęzorem. Czułem, że obserwuje mnie i szykuje się do morderczego skoku. Nie bałem się, choć wiedziałem, że śmierć w jego paszczy będzie przerażająca. Przyłożyłem twarz do chłodnej powierzchni ściany, przymknąłem oczy i czekałem na cios bestii, gdy rygiel ustąpił i mogłem skryć się w bezpieczniejszym zakamarku dżungli.
Przekroczyłem próg i zachłysnąłem się mroźnym powietrzem. Roślinność - ogromne palmy, rododendrony, fikusy, pelargonie, storczyki, trawy - pokryta była szronem, z nieba spadały wielkie jak motyle płatki śniegu, zamarznięta woda w potoku chrzęściła grudkami lodu. Las pogrążony był w całkowitej ciszy, jedynie gdzieś nad nim gwizdał wiatr. Szedłem w kierunku skał, gdy dostrzegłem go nad potokiem. Siedział na kamieniu ze stopami zanurzonymi w lodowatej wodzie. Był nagi. Rozcierał ramiona i uda, by się nieco rozgrzać. Gdy znalazłem się w polu jego widzenia, obrócił głowę w moją stronę i wstał. Na przepięknej twarzy najpierw pojawił mu się nikły uśmiech, potem zdziwienie, które przeobraziło się w strach. Błysk błękitnych oczu pokrył się chmurą gradową. Opuścił głowę, usiadł na kamieniu i znów zaczął rozcierać zmarznięte ciało. Trząsł się i krztusił. Podszedłem do niego.
- Zimno mi - wyszeptał z trudem.
Okryłem go bluzą i przytuliłem do siebie. Próbowałem go rozgrzać, chuchałem w jego dłonie, masowałem zmrożone policzki. Patrzył na mnie szklistym wzrokiem.
- Po co przyszedłeś? - Zapytał.
- Tęskniłem za tobą...
- Wiesz, że nie możesz tu zostać...
- Musiałem cię zobaczyć...
Przytuliłem go. Nadal się trząsł. Nagle wyrwał się i wyprostował.
- Musisz już iść! Nie możesz tu być! - Chwycił mnie rękoma za ramiona.
- Co się dzieje?
- Zbliża się! Już za późno...
Odwróciłem się w stronę, gdzie patrzył. Za uchylonymi drzwiami ogromniał pantagruelicznych kształtów cień. Płomień świecy w salonie niebezpiecznie się ugiął...

1 komentarz: