piątek, 9 kwietnia 2021

642. Goździki

Dość często rozmawiam z Markizą.

Któregoś wieczoru - siedzieliśmy wtedy przy stole i popijaliśmy angielską Earl Grey - oznajmiła, że już od jakiegoś czasu krążyła wokół, zataczała kręgi, czaiła się niby kot, badała teren, jego grząskość i chwiejność, i w końcu zadecydowała wyjść z ukrycia. Dostrzegłem ją, gdy nieco chwiejnym krokiem, pewnie znów dokuczały jej wysokie przedwojenne trzewiki, wynurzyła się ze sklepu z naręczem tandetnych i tanich ciętych goździków.

Przeszyła mnie swym spojrzeniem i wolną rękę schowała w fałdach sukni. "Ja...", bąknąłem i chciałem zapaść się pod ziemię. "Mało się zmieniłeś", wysunęła nos w moją stronę, tak jakby chciała mnie powąchać, "Przytyłeś jedynie i zszedłeś na psy pod względem wyglądu", staksowała mnie od góry do dołu i od dołu do góry i uniosła brwi w zdziwieniu. Spojrzałem na siebie. "Ma rację", pomyślałem i zasunąłem szybko suwak starej rozwleczonej bluzy, by zakryć pognieciony podkoszulek.

"Co tu robisz?", zapytałem i wbiłem w nią wzrok. "Przybyłam z kilku powodów", wzruszyła ramionami w taki sposób, że falbaniasty czepiec zsunął się jej na czoło. Zgrabnym ruchem odrzuciła go do tyłu wolną ręką, lecz w tym samym momencie z ramienia zsunęła się jej torba i zahaczyła o naręcze goździków. Kwiaty posypały się na chodnik. "A niech je wszystkie wciórności!", syknęła i zaczęła je zbierać. Jeden po drugim wybierała kwiaty według kolorów i wielkości. Coś pod nosem szeptała, lecz tego nie można było w żaden sposób zrozumieć.

"A gdzie się podziewa płowy jajogłowy z brazylijskich stepów?", zapytała nagle, gdy tylko skończyła wiązać wstążką zebrane goździki. Zaskoczyłem dopiero po chwili. "W domu. Pewnie coś czyta lub gotuje", pokiwałem głową. "To chodźmy do niego", zaproponowała i, lekko utykając, przeszła przez ulicę na drugą stronę chodnika.      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz