środa, 22 lipca 2015

Sen 299. Filozofia życia


Siedzieliśmy na tarasie. Na stoliku paliła się świeczka, nad nami skrzyły się gwiazdy, lekki wietrzyk dmuchał nam w twarze, a z wnętrza domu dobiegał przyjemny głos Jasona Donovana. Błękitnooki rozlał wino i z przymkniętymi oczami zanurzył usta w swoim pucharku. Oparł głowę na zagłówku i zapatrzył się w ciemne niebo. "Do pracy wróciła dziś Andrea i wdrażałem ją przez pół dnia", oznajmił. "To ta dziewczyna, która tak długo chorowała?", zapytałem. "Przykra sprawa. Uważam, że nie jest jeszcze gotowa. Ma trudności z koncentracją, zawiesza się i gubi w projektach." "Potrzebuje trochę czasu, to chyba normalne po tak długiej nieobecności", sięgnąłem po papierosa. "Poczułem się strasznie głupio, gdyż wszedłem do jej biura i zastałem ją zapłakaną...", Błękitnooki opuścił głowę. "Jej mąż robił jakieś zdjęcia w górach i spadł z ponad sześćdziesięciometrowej skały. Znaleźli go dopiero po czterech dniach. Z tego co wiem, przestrzegano go, że teren jest trudny, a ten się uparł i pojechał, i to jeszcze sam", opowiadał. "Skusił swój los", pokiwałem głową i wychyliłem do dna swoją porcję wina. "Los losem, życie życiem, Bóg Bogiem, a i tak kończymy wszyscy tak samo - w piachu - nadzy, samotni, porzuceni i zapomniani", uniósł się nieco w fotelu i sięgnął po paczkę fajek. Skrzywiłem się, ale nie skomentowałem. "Gdy stykam się z takimi historiami, kompletnie przestaję wierzyć w Bożą sprawiedliwość i staję okoniem", kontynuował swój wywód. "To wierutna bzdura, że Bóg kocha wszystkich tak samo i że ludzie mają równe szanse. Dlaczego karani są przeważnie ci dobrzy i cierpią ponad swoje siły?" Spojrzał na mnie i oczekiwał odpowiedzi. "Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie", odparłem i zapaliłem kolejnego papierosa. "Prawdopodobnie każdy z nas musi się czymś wykazać w trakcie swojego życia - zaradnością, troską, miłością, pracą, poświęceniem lub całkowitą głupotą, cynizmem albo lenistwem. To jakieś zadanie do wykonania.", dodałem po chwilowym zastanowieniu. "Niektórzy nie dostali szansy na TO wykazanie się i ponieśli karę zbyt wcześnie", zauważył, a ja wyczułem aluzję. "Pamiętasz Weronikę?", Błękitnooki zmienił myśl, dostrzegając niepokój na mojej twarzy. "Gdzie był Bóg, gdy jej samochód zmiażdżyła ciężarówka pijaka?! Połowa ludzi z naszego roku była na pogrzebie." Zapatrzył się w ciemność. "Może był przy niej, pomógł jej, by nie cierpiała zbyt bardzo..." odpowiedziałem chyba bardziej sam sobie niż jemu. Zwrócił się do mnie i chwycił za rękę. "Wierzysz w to?", zapytał. "Jeśli Bóg istnieje, chciałbym, by w takich chwilach nie opuszczał ludzi i był przy nich. Ufam, że przybiera wtedy różne postaci i niweluje strach i ból. Jest wtedy śpiewającym ptakiem, kroplą deszczu, promieniem słońca, ciszą, pięknym wspomnieniem, myślą o bliskich, światłem, nawet duchem babci, który wychodzi naprzeciw nam...", zasępiłem się. Patrzył na mnie długo i przenikliwie. "Wierzę w to, że ani mąż Andrei, ani Weronika, ani nawet Elbi, o którym myślisz, a nie mówisz mi tego głośno, nie byli w tamtej chwili sami. My też nie będziemy. Być może za 500 lat nikt nas nie będzie kojarzył, ale pamięć o każdym z nas została zapisana tam - wskazałem palcem na gwiazdy - i powrócimy, gdy nadejdzie nasz czas, narodzimy się na nowo, spotkamy się ponownie, zapoznamy, pokochamy i przeżyjemy życie tak, by w nieokreślonej przyszłości wrócić jeszcze raz, i potem znów, i znów..." Uśmiechnął się i położył głowę na moim ramieniu.    

1 komentarz:

  1. Bardzo podoba mi się taka filozofia życia. Jednak czegoś w tym wszystkim nie rozumiem. Tej, że tak to okreslę, dwoistości istoty Elbiego. Występuje jako martwy (utonął w dzieciństwie) i jako żywy (odszedł). To dwie różne osoby?

    OdpowiedzUsuń